4 - '' Kameralny koncert ''

Śniłam ? Zdecydowanie ! Wielkie oślepiające światło bijące blaskiem prosto w twarz. Ogromna drewniana scena pod moimi nogami. Ciężkie metalowe stelaże w tyle. Z przodu poustawiana wzmacniacze. Kable plączące się pod nogami. Przeszłam powoli na kraniec sceny. Pod sceną nie było niczego. Pusta czarna przestrzeń. Tak, przyciągająca i pochłaniająca otchłań w której z niezbadanych powodów chciałam utonąć, zanurzyć się i nie wypływać, i być, po prostu być, w tej błogości, spokoju zanurzona. Stanęłam na krańcu sceny przechylając się do przodu w stronę otchłani. Czułam ją na sobie coraz wyraźniej. Przechyliłam się i wstrzymałam oddech. Chciałam lecieć, frunąć. Czułam że taka może być wizja wolności. Nagle zatrzymałam się w miejscu, ktoś mnie złapał za nadgarstek. Nie byłam w stanie opisać mojej rozpaczy. Obróciłam głowę żeby wygarnąć temu '' złodziejaszkowi marzeń ''. Jak on mógł tak po prostu odebrać mi możliwość spełnienia mojego marzenia o wolności ? Spojrzałam na niego i jedyne co zobaczyłam to uśmiechnięte usta które miały idealny kształt, czekoladowe oczy wpatrujące się we mnie, z tą iskrą, przebłyskiem czegoś nie opisanego, szaleństwo połączone z ciepłem. Tak, zdecydowanie tego nie dało się opisać. To było straszne i cudowne naraz. Próbowałam wolniej oddychać, chciałam zatrzymać ten moment na dłużej. '' Złodziejaszek marzeń '' wciągnął mnie z powrotem na scenę. Uśmiechnął się tryumfalnie a ja miałam ochotę skoczyć znów w przestrzeń ciepłą niczym domowy kominek. On jakby czytał mi w myślach, złapał mnie w ramiona i nie chciał puścić.

- Wiesz jak to się skończy, ty i myśli samobójcze ? - Zaśmiał się cicho. Nareszcie. Odezwał się głos który działał jak ukojenie. Moje myśli otworzyły dokładnie jego głos.

- Rozmyślanie o śmierci - jest rozmyślaniem o wolności. - Zacytowałam Morrisona, wtulając się w niego. Zdawało mi się że mam go na wyłączność. Mogłam tak stać tak, wtulona w niego, cały czas. Czułam się bezpiecznie, istna sielanka. Kiedy tak stałam, uświadomiłam sobie że czuję się wolna, jakbym mogła wszystko. Nic nie stało mi na przeszkodzie, żadnych barier. Nic ! Tylko ja i on. Nagle światło znów zaczęło świecić mi w twarz. Wszystko powoli zaczęło znikać. Stelaże, kable, wzmacniacze, podłoże.... i on też znikł.





* * *




Światło nadal świeciło mi w oczy, sen znikł a światło wierciło dziurę w mojej powiece. Otworzyłam oczy. Słońce biło mi prosto w twarz. Było koło południa. Przeklęłam pod nosem i wstałam zaspana kierując się w stronę łazienki. Wlazłam do niej, wzięłam szybki prysznic. Zmyłam z powiek sen. Wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę schodów. Zeszłam na dół, do kuchni, spojrzałam na zegar. Była dwunasta czterdzieści osiem. Wyciągnęłam z lodówki karton soku pomarańczowego. Usiadłam na blacie próbując przypomnieć sobie dokładnie wczorajszy wieczór. Pamiętałam jego twarz, pamiętałam koncert i Axl'a zalanego w trupa. Uśmiechnęłam się do swoich myśli przypominających mi o spotkaniu z Hudsonem. Nie mogłam sobie uświadomić że sam Saul Slash Hudson raczył ze mną rozmawiać i uśmiechnąć się do mnie od czasu do czasu. Boże, czułam się jakbym znała go od zawsze. Coś w tym było...Upiłam kilka sporych łyków soku, zlazłam z blatu i włożyłam karton z powrotem do lodówki. Pracę zaczynałam dziś o siedemnastej więc miałam jeszcze kilka godzin. Rozejrzałam się po kuchni. Zobaczyłam karteczkę na lodówce. '' Wyjechałam z ojcem na tydzień do babci, źle się czuła, nie chciałam cię budzić. Kochamy cię. Mama i tata. ''

- Pięknie - mruknęłam do siebie i zmięłam kartkę. Wrzuciłam ją do kosza. Ruszyłam w stronę salonu. Włączyłam telewizor. Akurat leciało '' shake me '' zespołu Cinderella. Kochałam to brzmienie. Zaczęłam gibać się i szukać różnych ciekawych rzeczy po półkach. Zajrzałam do barku i znalazłam tam nie otwartą jeszcze butelkę Jack'a Danielsa, płytę Metallici, oraz paczkę papierosów. Zabrałam łup i podbiegłam na górę, złapałam za torbę. Jakimś cudem zerwała się jedna z naszywek która przysłaniała dość sporą dziurę. Z torby wypadła większość rzeczy, w tym studolarówka z numerem Slasha. Podniosłam ją z ziemi. Przyjrzałam się jej ponownie badając każdy element tego banknotu. Czułam się, tak jakbym trzymała całą moją przyszłość w rękach. Zebrałam resztę rzeczy, wrzuciłam je do innej torby. Wzięłam banknot i usiadłam na swoim łóżku. Niby zwykły kawałek papieru ale jednak znaczył coś więcej. Wyciągnęłam pudło szczęścia z pod łóżka i włożyłam do niego popisaną studolarówkę. Leżałam chwilę na łóżku po czym postanowiłam w końcu się ubrać. Zajrzałam do szafy. Miałam cichą nadzieje że dziś też go spotkam. Przegrzebałam całą szafę. Nie mogłam się zdecydować. W końcu zdecydowałam się na czarne skórzane spodnie, zieloną koszulkę AC/DC i moje ukochane czerwone lekko zniszczone conversy. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do czarnej ćwiekowanej torby. Nie chciało mi się poprawiać szwów przy naszywce. Zabrałam manatki i zeszłam na dół. Wyłączyłam telewizor. Rozłożyłam się na kanapie i założyłam słuchawki na uszy. Zanim się obejrzałam była już czwarta. Wyszłam z domu zamykając go na klucz. Do przystanku przybyłam tak szybko że kiedy doszłam na miejsce autobus już odjeżdżał. Zdążyłam, zajęłam miejsce. Dojechałam do centrum w naprawdę szybkim tępię. Tylko hm... Brakowało mi czegoś... Nie było Matt'a który zawszę niby to za sprawą zbiegu okoliczności pojawiał się zawszę w autobusie. '' Cóż... trudno '' pomyślałam i wyszłam z autobusu. Założyłam aviatory i weszłam do lokalu. Miałam podkrążone oczy, nie chciałam żeby ktokolwiek zobaczył moje wory pod oczami. Na sali sączyła się cicho melodia '' Paradise '' zespołu Tesla. Właśnie za to kochałam ten lokal. Zawsze puszczali to co poprawiało mi humor. Wskoczyłam za bar przeskakując ladę i udałam się na zaplecze . Marcus stał tam z chłopakami, zobaczył mnie i uśmiechnął się z politowaniem. Zaśmiałam się i usiadłam na pustej skrzynce po piwie.
- Marcus, błagam, nie komentuj. - Zaśmiałam się i poprawiłam okulary na nosie. Marcus zaśmiał się i poczęstował mnie papierosem. Odpaliłam go i zaciągnęłam się. Nikotyna rozeszła się po całym moim ciele.
- Zostajesz na nadgodzinach ? - Spytał Josh uśmiechając się półgębkiem - Dodatkowa kasa - zaśmiał się.
- Nie mam pojęcia, jeżeli zdarzy się coś ekscytującego to z pewnością zostanę - Uśmiechnęłam się. Na twarzach chłopaków można było zauważyć lekkie zdziwienie.
- Ale dziś ma odbyć się '' kameralny '' koncert Jacksona i Hudsona - Zaniemówiłam. Zamyśliłam się na chwilę wspominając dzisiejszy sen. Otrząsnęłam się dopiero kiedy popiół z papierosa spadł mi na nogę. Strzepałam popiół ze spodni ale i tak został ślad.
- Jaki koncert ? TEN Hudson gra razem z TYM Jacksonem ?! - Dopytywałam podniecona.
- Spokojnie Berly ! To tylko koncert ! Kolejny. - Zaśmiał się Marcus.


*     *     *


Było już późno a ludzi było coraz więcej. Nie spotkałam ani Slash'a ani Matt'a. Na sali brzmiało '' Gettin' Better '' co dodawało mi tylko ochoty do pracy. Szwendałam się między stolikami zbierając i dostarczając zamówienia w zawrotnym tępię. Nagle wpadłam na kogoś. Owa osoba złapała mnie w ramiona i przez dłuższy czas nie chciała wypuścić. Nie podniosłam głowy. Zobaczyłam czarną skórzaną kurtkę i ciemne loczki. Serce zabiło mi jak szalone.
- Zawsze tak wpadasz na ludzi na przywitanie ? - Usłyszałam śmiech Slasha.
- Tt-tak.... Wiesz to taki mój sposób na przełamanie lodów - uśmiechnęłam się nerwowo i wyminęłam go. Kątem oka spojrzałam na jego uśmiech. Był tak ciepły że można by było ogrzać przy nim zziębnięte ręce. Uśmiechając się do siebie zbierałam zamówienia na sali. Zamknięto drzwi żeby żaden nieproszony gość nie wszedł bez biletu na, jak to powiedział Josh, '' kameralny '' koncert Jacksona i Hudsona. Podeszłam do baru. Mój brunet siedział tam popijając już whisky. Uśmiechnęłam się i dolałam mu.
- A więc ty i Jackson ? - Spojrzałam na niego badawczo uśmiechając się półgębkiem - Pierwsze słyszę.
- Cóż... Z Mikem znam się już dość długi czas... Prosił żebym nagrał z nim kilka kawałków. A co ja mogę ? - zaśmiał się - Zgodziłem się.
- Axl'owi oczywiście się to nie spodobało - strzeliłam ślepakiem.
- Skąd wiedziałaś ? - Spytał zaskoczony - Właśnie to był jeden z powodów kłótni w zespole... - mruknął pod nosem. - Opróżnił zawartość szklanki jednym wychyłem.
Nagle na scenę wszedł Michael Jackson. Muszę przyznać że prezentował się genialne w świetle punktowca. Uśmiechnął się i przywitał uprzejmie z publiką. Publika odpowiedziała gromkimi brawami i oklaskami. Jackson zawołał na scenę Slasha. Jemu też widownia nie oszczędzała oklasków i wiwatów. Zaczęli grać. Widać że naprawdę się lubili. Obydwaj cały czas się uśmiechali. Slash raz spojrzał w moją stronę. Uśmiechnęłam się do niego a on zagrał jedną ze swoich solówek. Wpatrywałam się w nich jak w najpiękniejszy widok. Nawet Marcus szturchnął mnie łokciem i dodał '' Nie śliń się tak, to tylko dobry gitarzysta, nie ty jedna go ubóstwiasz ''. Może i lekko zraniły mnie te słowa ale przynajmniej dzięki radzie mojego jakże troskliwego szefa zabrałam się do roboty. Przedstawienie trwało całą noc. Grali genialne. Jedna wielka moc która mogłaby poruszyć miliony


*     *     *


Koncert skończył się jakieś pół godziny temu. Byłam całkowicie wyczerpana, opierałam głowę o blat baru. Poczułam czyjś wzrok na mnie. Nie podnosiłam wzroku tylko zapytałam :
- Co podać ? - Całkiem zmęczonym głosem. Ktoś pogłaskał mnie po głowie
- Powinnaś się wyspać... - Powiedział troskliwie głos który przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Podniosłam szybko głowę i przeczesałam włosy palcami.
- Nic mi nie jest - Uśmiechnęłam się. Po raz pierwszy nasze oczy się spotkały, nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, chciałam zbliżyć się jeszcze... I pewnie udałoby mi się to gdyby nie Michael który właśnie zagadał Slasha.
- Ponoć świetnie nam wyszło, cała publika szalała - Uśmiechnęli się oboje - A ty co sądzisz ? - Spytał mnie sam Michael Jackson. Tak, MJ, spytał mnie co sądzę o jego koncercie !
- Myślę że był na prawdę fantastyczny, panie Jackson - Uśmiechnęłam się serdecznie.
Mężczyzna zaśmiał się .
- Proszę, nie żaden '' pan ''. Jestem Michael, dla przyjaciół Mike - Uśmiechnął się szeroko.
- Poczekajcie, zaraz wrócę, muszę poszukać futerału na moją apokalipsę - Slash zaśmiał się i ruszył w stronę sceny. Odprowadziłam go wzrokiem, Michael najwyraźniej to zauważył.
- Ty zapewne jesteś Kimberly, prawda ? - Spytał przyglądając mi się.
- Huh... T-ttak ... Ale skąd pan.. znaczy się, a skąd wiesz jak mam imię ? - Spytałam zaskoczona.
- Uwierz mi, Hudson, to niezła gaduła - zaśmiał się - Swoją drogą, można z nim rozmawiać na każdy temat, dosłownie. - Ponownie zaśmiał się dźwięcznie . Saul wracał na swoje miejsce.
- Tak, wiem, zdążyłam się o tym przekonać - uśmiechnęłam się do nich.
- O czym zdążyłaś się przekonać ? - spytał zdezorientowany Slash.
- Em... zdążyłam się przekonać ile dajesz z siebie na koncertach - skłamałam uśmiechając się nerwowo. Zaśmiałam się. Slash pokiwał głową. Michael spojrzał na zegarek.
- Robi się wcześnie - Zażartował. Rzeczywiście, było już po drugiej.
- Choć Saul, podwiozę cię, boję się że napadnie na ciebie stado dzikich fanek - Ponownie zażartował.
- Wiesz... - skierował wzrok na mnie - przejdę się z Berly - uśmiechnął się i spojrzał na zdziwioną minę Mika.- Huh... Dobra - Mike uśmiechnął się podejrzliwie i opuścił lokal.- Nie masz nic przeciwko ? - Odezwał się po chwili uśmiechając się. Pokiwałam tylko przecząco głową .

*     *     * 

Slash czekał na mnie, aż skończę zmianę. Wypalił całą paczkę papierosów. W końcu wyszedł razem ze mną i ruszyliśmy w stronę mojego domu. Zdziwiłam się. - Przecież z centrum pieszo mam jakieś pół godziny drogi - Powiedziałam wywracając oczami. A on uśmiechnął się łobuzersko i powiedział wesołym tonem : 
- Who care's !? - zaśmiał się i ruszyliśmy w tą jakże trudną drogę. Cały czas opowiadaliśmy sobie anegdoty.
- I było tak : Axl po koncercie zaprosił wszystkich do Hell House... - przerwałam mu : 
- Hell House ? - spojrzałam na niego pytająco.
- No tak. Tak nazywamy nasz '' dom '' - zaśmiał się i wrócił do opowieści.
- No więc, wszyscy poszliśmy do naszego kurewskiego hell house. Było nas dwudziestu, no, góra dwudziestu pięciu. Kurwa ! Mieszkanie jest małe wiec cały salon, kuchnia, nawet łazienka była zawalona ludźmi którzy zajebiście bawili się na koncercie. Ktoś zamówił jakąś zjebaną pizzcę. Była całkowicie chujowa ! - zaśmiał się a ja razem z nim 
- Pojeb Axl założył się ze Stardlinem że zje ją całą w jebaną minutę ... Taa.. Nie udało mu się - ponownie się zaśmialiśmy. 
- Zawsze tak kończą się wasze koncerty ? - Spytałam ciekawa odpowiedzi. 
- Nahh, czasem po prostu zostajemy w zjebane jakiejś knajpie albo za kulisami ... różnie bywa... Zawsze jest zajebiście. - Uśmiechnęłam się i przypomniałam sobie o koncercie w sobotę.
 - A co z przyszłym koncertem ? - uśmiechnęłam się łobuzersko.
- A co ? Wybierasz się ? - spojrzał na mnie pytająco. Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się szeroko.
- O kurwa ! Zajebiście ! - zaśmiał się i objął mnie ramieniem. Uśmiechnęłam się. Szliśmy tak, w ciszy, jeszcze dość sporą chwilę. Odprowadził mnie pod same drzwi. 
- Jutro Blondyna organizuję imprezę. Będę po ciebie o ósmej. - Uśmiechnął się
- A moje zdanie cię nie interesuję ? - Spytałam lekko oburzona.
- Oczywiście że interesuję ale dobrze wiem że nie odmówisz - Uśmiechnął się tryumfalnie. Zaśmiałam się 
- Oh nie bądź już taki pewny siebie - Ponownie się zaśmiałam. Poczułam jego usta na policzku zaraz koło moich ust. Zarumieniłam się.
- Dobrej nocy - uśmiechnął się i ruszył w stronę chodnika. Działałam pod wpływem impulsu. Złapałam go za rękę i przyciągnęłam do siebie. Pocałowałam go delikatnie. Odwzajemnił.
- Do... Dobranoc - mruknęłam zawstydzona i wycofałam się do domu. On stał przez chwilę. Uśmiechnął się, pokiwał głową i ruszył w swoją stronę. Odprowadzałam go wzrokiem wyglądając zza firanki. Zamknęłam drzwi na klucz. Złapałam za telefon i zadzwoniłam do Marcusa. Wybłagałam u niego dzień wolnego. Poszłam na górę. Wzięłam prysznic i położyłam się spać. Zasnęłam słuchając Aerosmith. 

3 - ''...To dopiero początek... ''

Zostało siedem dni do koncertu. Cholera, nie mogę się doczekać. Za każdym razem koncert Gunsów są wręcz wydarzeniem roku. Jedno wielkie show...
Siedziałam na kanapie skacząc po programach, natrafiłam na MTV, leciało '' Welcome to the jungle ''. Kochałam tą piosenkę. Tępo wpatrywałam się w ekran wypatrując momentami Slasha. Cholera, mało go tam było. Chciałam go już poznać, porozmawiać. Co raz bardziej się niecierpliwiłam. Miałam ochotę już iść i koczować pod sceną. Na prawdę cholernie pragnęłam tego koncertu. Wyłączyłam telewizor i pobiegłam do swojego pokoju. Rozłożyłam się na łóżku, wyciągnęłam duże kartonowe pudło z napisem '' Quench my desire - take me to the paradise city ''. Pudło zapełnione było świstkami papieru i innymi bzdurami jak bilety na koncerty,  plakaty, wycinki z gazet. Szperałam po nim dobrą chwilę. Znalazłam stary list od Jay'a. Kilka łez popłynęło mi po policzku, otworzyłam go żeby wróciły chociaż wspomnienia o nim. 
 '' ... Co by się nie działo, nie zapominaj. Rusz do przodu i nie zważaj na nic. Uważaj na siebie Bear. Pamiętaj, żyj tak jakby każdy dzień był twoim ostatnim, łam bariery jak zapałki... '' podpisano ''  Twój J '' z dopiskiem '' P.S Powodzenia, obyś zdobyła te bilety ''. Cholera, ponownie po policzku spłynęły mi łzy. Tęskniłam za nim, nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo było mi go brak. Odłożyłam bilet do pudełka. Wyciągnęłam kopertę podpisaną '' najlepszy dzień mojego życia '' , wyjęłam bilety, przyjrzałam się im dokładnie, w kopercie znajdowała się jeszcze wizytówka ''  Jessica Forest - zarządca groupies '' oraz numer telefonu. 
- Hmm... Groupies ? Ah no tak... łatwe laski dla gwiazdorów - pomyślałam i zaśmiałam się pod nosem - Naiwne małolaty - powiedziałam sama do siebie. Ale z drugiej strony to by było niezłe. Każdy koncert, występ vip'owskie wejściówki a po koncertach całonocne after party. Rozmarzyłam się na chwilę myśląc jak mogłoby mi się to przydać w spełnieniu mojego marzenia. Cholera... Niezłe ! Dobra, Berly, ogarnij się. Jeden koncert, jedna rozmowa, nic więcej. 

*    *    * 

Kasy zaczynało powoli brakować, wiec zatrudniłam się w lokalu w centrum jako kelnerka. Dobrze płacili a robota nie była ciężka. Zacząć miałam od następnego dnia więc postanowiłam zachować abstynencję na ten jeden wieczór. Czułam w kościach że jutro coś się stanie. Miałam z resztą taką cichą nadzieję że to będzie coś niesamowitego. Był już późny wieczór więc wzięłam długą kąpiel żeby być w miarę zrelaksowaną na następny dzień. Chciałam zmyć z siebie brud dnia codziennego. Zapaliłam świeczki, włączyłam płytę Aerosmith. Z głośników popłynęło '' Angel ''. Odpłynęłam
Na drugi dzień obudził mnie budzik, leżałam w łóżku przez chwilę gapiąc się w sufit. Nie pamiętałam jakim cudem znalazłam się w łóżku. Wstałam leniwie, podeszłam do szafy i wyciągnęłam zwykły czarny podkoszulek z logiem Led Zeppelin, czarne spodnie i czerwone trampki które były zapisane tekstami piosenek i cytatami. Poszłam do łazienki odświeżyć się po czym wbiłam się w mój strój poprawiając tylko włosy i zabierając torbę zeszłam na dół starając się nie robić większego hałasu. Napiłam się skoku pomarańczowego i spojrzałam na zegarek. 
- Mam jeszcze 15 minut, zdążę - powiedziałam sama do siebie niemalże niesłyszalnie. Złapałam za torbę i wyszłam z domu. Założyłam słuchawki włączyłam '' Since I've been loving you '', odpaliłam papierosa i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego. Doszłam do niego w miarę szybko, oparłam się o ściankę i zaciągnęłam papierosem spoglądając na wschodzące słońce wyłaniające się z nad domów. Założyłam moje czarne awiatory i zaciągnęłam się po raz ostatni papierosem, wyrzuciłam go i wsiadłam do autobusu. Byłam cholernie zamulona, jak nigdy. Wspomnienia przytłaczały mnie jak stu kilogramowy worek prochów. Gapiłam  się tępo w okno kiedy poczułam że ktoś na mnie patrzy. Spojrzałam w bok. Obok mnie stał chłopak. Wysoki  blondyn z włosami do ramion. Patrzył na mnie badawczo.
- Mogę się dosiąść ? - odezwał się dość niski, głęboki głos. Zsunęłam okulary na koniec nosa i przyjrzałam się mu. Wzruszyłam ramionami odwracając wzrok.
- Siadaj - powiedziałam obojętnie. Chłopak usiadł obok i wysunął rękę w moją stronę.
- Jestem Matt - uśmiechnął się przyjaźnie. Spojrzałam na jego rękę nic sobie nie robiąc z jego gestu.
- Jestem Kimberly. Znajomi mówią mi Berly - uśmiechnęłam się do niego wzruszając ramionami. Chłopak wcale nie speszony schował ręce do kieszeni.
- Centrum ? - Spytał wpatrując się w swoje poszarpane spodnie na których roiło się od naszywek i agrafek. Miał pięć agrafek w jednym rzędzie.Dobrze wiedziałam co to znaczy. Sama nosiłam tyle na torbie. '' Singiel '' pomyślałam i pokiwałam głową. Zdjęłam słuchawki, zastopowałam piosenkę.
- Szukasz przyjaciół ? - Powiedziałam chamskim tonem nie patrząc na niego. Poprawiłam awiatory.
- You won't be laughing girl when I'm not around - Zanucił z pewnym uśmieszkiem na twarzy. Miałam szczerą chęć zmazać mu ten uśmieszek jednym prostym machem ręki w twarzy ale autobus zatrzymał się na moim przystanku. Wysiadłam pozdrawiając nowego przyjaciela środkowym palcem i szczerząc się bezczelnie.

Weszłam do lokalu który właśnie został otwarty. Wysoki krótko ścięty brunet od razu podszedł do mnie.
- Czołem, to ty jesteś ta nowa ? Hm ? Kimberly, tak ? Jestem Marcus - Uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech.
- Miło mi cię poznać... Gdzie szef ? - powiedziałam rozglądając się. Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia czego szukałam. Nie widziałam nigdy tego kolesia na oczy. Rozmawiałam z nim tylko przez telefon. 
- Stoi przed tobą - Mężczyzna zaśmiał się i wskazywał kciukami na siebie. Uśmiechnęłam się speszona.
- Spokojnie, nie przejmuj się, nie widzieliśmy się więc nie masz się co martwić pierwszym wrażeniem - zaśmiał się ponownie - Zaraz przedstawię ci resztę załogi... - i zaprowadził mnie na zaplecze gdzie poznałam parę naprawdę pozytywnych osób od których aż biła pozytywna energia. Brzuch bolał mnie od śmiechu a mięśnie twarzy do uśmiechania się. Ani się nie obejrzałam a załoga już zaczęła swoją naradę. Siedziałam za barem, wieczorem miałam przyjmować zamówienia. Dziś takie było moje zadanie.
- Masz siedzieć i ładnie wyglądać. Jak na razie. A teraz choć, narada jest. - Marcus śmiał się w sumie cały czas. Musiał być na serio naćpany. Od samego patrzenia na niego chciało mi się śmiać. Podeszłam do '' załogi '' która siedziała z tyłu sali przy jednym z okrągłym stolików ze skórzaną kanapą. Mówili o czymś, jakimś gościu. 
- Będzie dziś ... podobno - Odezwała się jedna dziewczyna.
- No co ty mówisz? Przecież nie przyszedł by tu tak sobie na drinka - Zbagatelizował jakiś chłopak.
- A ja wam mówię że to tylko jedna wielka plota, więc nie jarajcie się tak. - podsumował Marcus.
- Wiem że jako nowa nie powinnam się wtrącać ale... o co chodzi ? - powiedziałam lekko zdezorientowana.
- Ktoś puścił że Duff, ten basista z Roses n Guns...
- Guns n Roses - poprawiłam go.
- No, czy jak tam ! Że Duff ma wpaść dziś z chłopakami na drinka - Marcus wywrócił oczami. Serce zaczęło walić mi jak oszalałe. '' Sam Duff !? Blondas miałby tu być !? Miałabym odebrać od niego zamówienie !? Żarty sobie robicie '' pomyślałam próbując opanować bicie serca i szalone myśli które siedziały w mojej głowie. 
- Taaa... T-to Tylk-ko ... żart.. Na pewno - Zdołałam wyjąkać tylko kilka słów. '' A jeśli to prawda ? Jeśli on na serio wpadną na kilka piw ?... Nie ! Spokojnie ! To tylko plota ! Ogarnij się ! ''.
- Dobra ... To by było na tyle. Tyler, Mick, Josh i Jack zostajecie, musicie pomóc mi porozstawiać stoliki - powiedział Marcus po czym dodał - A wy dziewczyny ... - powiedział przyglądając się mi i dwóm pozostałym - Zróbcie coś z sobą ? ... - powiedział krótko i skierował się w stronę zaplecza.
- Idziecie na fajkę ? - Spytałam dwóch pozostałych. 
- Głupio się pyta... - jedna, wysoka brunetka z niebieskimi oczami, mruknęła pod nosem - Jestem Kate - powiedziała wesoło. 
- Angeline - powiedziała druga równie wysoka z włosami w piaskowym kolorze.
Poszłyśmy na zaplecze i wypaliłyśmy dobrą paczkę Marlboro. Rozmowa się kleiła i nie zauważyłyśmy nawet kiedy minęły 2 godziny. Na zaplecze wpadła reszta chłopaków odpalając swoje papierosy. Poczęstowałam ich swoimi Marlborakami ale oni stwierdzili że wolą swoje. Również poczęstowali nas swoimi. Zabrałam jednego z paczki. Odpaliłam go od ich i zaciągnęłam się. 
- Co to ? - spytałam mile zaskoczona jakością wyrobu. Chłopaki w szampańskim nastroju odparli 
- '' Domówki '' - ponownie wszyscy chórem zarechotali. 
Praca szła szybko. Miałam całodobową zmianę jako nowicjusz. Praca za barem nie była taka zła. Podawanie drinków nawet nieźle mi szło. Wszyscy się uśmiechali. Nareszcie wybił mój czas w roli kelnerki. Latałam miedzy stolikami jak szybowiec. Zbierałam zamówienia, byłam zagadywana przez starsze gwiazdy które skończyły karierę i przyszły się napić. Lepszej pracy nie mogłam sobie wymarzyć. 
Kiedy przechodziłam koło jednego ze stolików zauważyłam znajomą twarz. Podeszłam bliżej żeby odebrać zamówienie. 
- Co podać ? - powiedziałam obojętnie nie podnosząc wzroku z nad notesu który trzymałam w dłoniach. 
- Eeee...   Brandy z lodem... Jedną kolejkę wódki i... twój numer telefonu - powiedział bardzo znajomy głęboki głos. Podniosłam wzrok z nad notesu i zobaczyłam Matt'a, tego chłopaka z autobusu. 
- Jasne, od razu mam ci załatwić striptizerkę, co ? - wywróciłam oczami.
- Nie. Ty, wódka i brandy powinnyście wystarczyć - Uśmiechnął się równie bezczelnie jak ja przy pożegnaniu, wtedy w autobusie. Ruszyłam w stronę baru kiedy nagle zobaczyłam przy barze faceta łudząco podobnego do Slash'a ... '' Czyżby ? No fuckin' way ! ''. Podeszłam do baru uśmiechając się, rzuciłam Marcusowi notes z zamówieniem. Nikogo nie było za barem więc postanowiłam przyjąć zamówienia od facet który siedział przy barze.
- Podać coś ? - uśmiechnęłam się serdecznie lekko się zniżając żeby spojrzeć w twarz brunetowi ze spuszczoną głową 
-  Whisky dwa razy ... albo nie ... całą butelkę - powiedział jakby załamany głos. Nalałam do szklanki whisky i podsunęłam mu ją razem z butelką. 
- Coś nie tak ? - Spytałam przyglądając się mu. Nagle serce mi stanęło. Podniósł głowę
Moim oczom ukazała się twarz samego Saula Hudsona. Czas zatrzymał się na chwilę. Starałam się zachować zimną krew ale i tak ręce trzęsły mi się jak galareta.
- Spokojnie - Powiedział łapiąc mnie za ręce które trzymałam na barze. Miał silne, ciepłe dłonie. Zamurowało mnie, pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam się bezpiecznie, szybko schowałam dłonie w ścierce i zaczęłam wycierać kufle. On cmoknął z dezaprobatą i podparł głowę ręką.
- Nie jesteś czasem za młoda na bycie barmanką ? - Przyglądał mi się. Widać było że jest lekko wstawiony.
- A co jeśli jestem ? - Uśmiechnęłam się łobuzersko. Od odwzajemnił mój uśmiech. Wyciągnął paczkę papierosów która okazała się być pusta 
- Kurwa - mruknął pod nosem mnąc opakowanie i wrzucając celnie do kosza za barem. Wyciągnęłam swoją paczkę i poczęstowałam go. Spojrzał na mnie badawczo z nad swoich okularów. Uświadomiłam sobie właśnie że takie same wiszą u mnie na szyi przymocowane do łańcuszka z metalowym wisiorkiem '' Slash ''. Poczęstował się papierosem. Odpalił go. Spojrzał na wisiorek i uśmiechnął się szelmowsko. Podsunęłam mu popielniczkę i ponownie się uśmiechnęłam.
- Jak masz na imię ? - Spytał patrząc na mnie z ukosa i uśmiechając się pod nosem.
- Kimberly, dla przyjaciół Berly... - wzruszyłam ramionami i również odpaliłam papierosa. 
- Jestem pewny że znasz moje imię wnioskując po twoim wisiorku. - zaśmiał się - Nie widziałem cię tu wcześniej. - Powiedział wpatrując się we mnie.
- Pracuje tu od dziś. Mam całonocną zmianę jako nowicjusz - zaśmiałam się i zaciągnęłam papierosem. Na sali puszczono '' Give in to me ''. Cała sala zaczęła wykrzykiwać '' Slash, Slash, Slash ''.
- Tłum wzywa, wybacz - uśmiechnął się łobuzersko, wyszedł na małą scenę. Oparta o bar obserwowałam jego poczynania. Złapał za gitarę i zagrał solówkę która pojawia się w tym utworze. Puścili kilka innych utworów w których Saul raczył zagościć. W pewnym momencie z tłumu wyłonił się Axl Rose. '' Zapowiada się ciekawie '' uśmiechnęłam się do swoich myśli. Wszedł na scenę, przywitał się z publiką. Dziewczyny siedzące blisko sceny omal nie zemdlały. Zagrali kilka coverów. Zbierałam zamówienia na sali i podeszłam do baru kiedy spojrzałam na scenę. Slash szeptał coś na ucho Axl'owi. Po chwili Slash rozejrzał się po sali. Zatrzymał wzrok na mnie i puścił oczko. Uśmiechnęłam się do niego patrząc podejrzliwie. 
- Słuchajcie, mój przyjaciel Slash, chciałby zadedykować pewien utwór, nowo poznanej znajomej o której tekst piosenki powie wam wszystko - wydukał zalany Axl i zaśmiał się. Ze wzmacniacza wydobyła się fantastyczna melodia '' Sweet Child O'mine ''. Połączenie gitara Slasha i wokal Axl'a było jedną wielką genialną mieszanką wybuchową. Zatopiłam się w dźwiękach. Gapiłam się w stronę sceny obserwując mojego idealnego '' pokręconego '' bruneta. Był świetny, zatracał się w tym co robi. 
To była jedna wielka psychodelia.  
- Jednak to nie była plotka - usłyszałam za plecami głos Marcusa. Odwróciłam się a on tylko puścił oczko wtykając zapałkę w kącik ust. 
- Błagam, nie budź mnie z tego snu. Czuję się jakbym nawpierdalała się ecstasy - zaśmiałam się. Marcus spojrzał na mnie rozbawiony. 
- To dopiero początek ... - uśmiechnął się tajemniczo i zniknął za drzwiami zaplecza. 

*    *    *

Nie zauważyłam kiedy występ się skończył. Hudson i Rose zniknęli mi z oczu. '' Cholera ! Wiedziałam że to tylko sen, a ja głupia już myślałam... Kurwa mać ! '' przeklinałam w duchu. Już chciałam się odwrócić i wyjść na zaplecze kiedy usłyszałam 
- Przepraszam że zniknąłem. Odwróciłam się i ponownie zobaczyłam mój ideał siedzący naprzeciwko mnie.
- Myślałam że uciekniesz bez zapłaty - zaśmiałam się i podsunęłam mu paczkę papierosów, zabrał kolejnego. 
- Napijesz się czegoś ? - spytał wtykając papierosa za ucho i spoglądając na mnie.
- Nie, dzięki, jestem na służbie - Zaśmiał się. Miał strasznie zaraźliwy śmiech, zresztą uśmiech też. Zaraził mnie i również się zaśmiałam. Przesiedział ze mną w klubie całą noc, rozmawialiśmy na różne tematy, począwszy od rodziny i zainteresowań kończąc na podbojach miłosnych i akcjach z after party. Rozmawiało nam się na prawdę bardzo dobrze. Dużo się śmialiśmy, żartowaliśmy, może i nawet lekko flirtowaliśmy ale to nie było nic  poważnego. Wybiła trzecia w nocy na neonowym zegarze nad barem. 
- Em... Slash... Mogę o coś spytać ? - Zagadnęłam niepewnie.
-  Jasne, wal jak w dym. - Zaśmiał się.
- Bo wiesz, dziś wieczorem byłeś jakby przygnębiony. Coś się stało ? - Spojrzałam na niego. Zaraźliwy uśmiech zmienił się w grymas niezadowolenia. Zmarszczył brwi.
- Problemy rodzinne... Axl jak zawsze rozstawia wszystkich po kątach. To zajebisty gość ale jest kurewsko porywczy.
- Ah... Rozumiem... - skwitowałam - nie martw się, jutro może być lepiej - Uśmiechnęłam się. On też podniósł głowę i wyszczerzył się.
- Okey... Będę się zbierał - podsunął mi studolarówkę - Reszty nie trzeba. Spojrzałam na niego z ukosa.
- Weź chociaż paczkę - rzuciłam mu paczkę z numerem telefonu. Złapał ją, nie patrząc na nań schował ją do kieszeni i odszedł kawałek. Obrócił się.
- Pracujesz jutro ? - Spytał idąc tyłem.
- Tak, cały tydzień - Uśmiechnęłam się.
- Okey, dzięki... Za wszystko - uśmiechnął się, obrócił i wyszedł. Lokal miał drzwi z lustrem weneckim więc widać było co ludzie robią za drzwiami. Saul wyciągnął paczkę sięgnął za ucho i chciał włożyć papierosa do paczki. Chwilę się jej przyglądał. Uśmiechnął się do siebie obrócił się i spojrzał na drzwi, pokręcił głową i uśmiechając się odszedł. Spojrzałam na banknot który dostałam. Numer telefonu z dopiskom '' ``she takes me away to that special place``, dziękuję za poprawienie humoru.  ''. Uśmiechnęłam się i schowałam banknot do torby.

*    *    *

Po tym jak wyszedł zostały mi jeszcze dwie godziny pracy ale Marcus powiedział że mogę wyjść wcześniej. Wyszłam z lokalu, było jeszcze ciemno. Poszłam w stronę przystanku autobusowego. Czułam że ktoś na mnie patrzy więc przyśpieszyłam kroku. Był coraz bliżej. Ktoś złapał mnie za ramie. Już chciałam wrzasnąć ale ktoś przyłożył mi palec do ust. Odwróciłam się.
- Tęskniłaś ? - Matt uśmiechał się do mnie złośliwie.
- Cholera ! Człowieku, chcesz żebym dostała zawału !? - Spiorunowałam go wzrokiem.
- Jedziemy tym samym autobusem, pomyślałem że może chciałabyś z kimś na niego poczekać - Uśmiechnął sie ponownie. Nienawidziłam tego uśmiechu.
- Nie, dzięki. Wolałabym jechać z seryjnym mordercą niż z tobą - uśmiechnęłam się sztucznie i podeszłam kawałek w stronę przystanku. Usiadłam na ławce i założyłam słuchawki. Puściłam '' Give in to me '' i uśmiechałam się pod nosem podśpiewując '' Quench my desire, Give it when I want it, Talk to me man, Give in to me, Give in to me ''. Matt usiadł koło mnie na ławce kiedy autobus przyjechał. Wsiadłam do autobusu, on siadł koło mnie, słuchałam muzyki i wpatrywałam się w okno. Zamknęłam na chwilę oczy zatracając sie w dźwięku solówki Slash'a. Chyba przysnęłam bo kiedy otworzyłam oczy miałam opartą głowę o ramię Matta który patrzył na mnie jak w obrazek, uśmiechnął się. 
- Masz wyczucie, już miałem cię budzić, zaraz twój przystanek. - zaśmiał się. Spojrzałam za okno i faktycznie, miał rację, byłam już 2 przecznice od mojego domu. Wyłączyłam Walkmana, schowałam słuchawki, przeczesałam włosy palcami.
- Przepraszam, jestem zmęczona po całej nocy w barze ... wiesz ... przymknęłam tylko na chwilę oczy.. ja nie jestem z tych które śpią na ramionach nieznajomych - powiedziałam pół żartem, pół serio. Autobus się zatrzymał a ja pożegnałam się z Mattem i wybiegłam. Pomachałam mu i odeszłam w stronę domu. Witał mnie wschód słońca. Kiedy doszłam do domu, otworzyłam drzwi i od razu poszłam do swojego pokoju. Zdjęłam buty i spodnie, odłożyłam torbę na półkę i rzuciłam się na łóżko. Słońce świeciło mi na twarz. To była fantastyczna noc ... 

Kilka słów od autorki.

Dzieńdobrywieczór. 
Jeżeli ktokolwiek to czyta, jeżeli ktokolwiek marnuje sobie czas na czytanie mojego '' opowiadania ''
byłabym bardzo wdzięczna gdybyście dali znać co sądzicie. 
Mam bardzo niską samoocenę jeżeli chodzi o tego rodzaju twórczość.
Wasze opinie wiele dla mnie znaczą. Świadomość że ktoś to czyta bardzo motywuje do pisania dalszych części historii. 
Byłabym bardzo wdzięczna gdybyście umieszczali swoje opinie w komentarzach, ewentualnie możecie napisać na  wierzyszwprzeznaczenie@gmail.com .
Chętnie odpiszę jeżeli masz jakieś pytania. 
/ Z poważaniem
Autorka

2 - '' A dzień zapowiadał się tak niewinnie ... ''

Pół pierwszego tygodnia miała już za sobą, jeszcze tylko parę dni. Była piąta rano, a słońce jakby od niechcenia, wychodziło zza horyzontu. Siedziałam na parapecie okna, spoglądając kątem oka na czarną sukienkę leżącą na łóżku i czekającą na dzisiejszą uroczystość pogrzebową. Myśląc o tym co stało się zaledwie trzy, cztery dni temu. Pamiętałam dokładnie cal po calu, minę Pam, łzy w jej oczach, to rozgoryczenie wypisane na twarzy,  tą cholerną wiadomość po której nie mogliśmy się pozbierać. A dzień zapowiadał się tak niewinnie.
*     *    *

 Szumiały drzewa, słońce rzucało ciepłe promienie, ta błogość, istna sielanka.
 Było koło dwunastej kiedy wracałyśmy z Pamelą do domu z centrum miasta, przejeżdżaliśmy akurat koło domu Jay'a. Spojrzałam za okno autobusu i przeraziłam się na widok radiowozów i karetki. Ojciec J'a krążył w kółko zdenerwowany, jego matka szlochała.
- Ej ! Pam! - szturchnęłam koleżankę - Spójrz , coś jest nie tak - powiedziałam marszcząc brwi. 
- Cholera - powiedziała cicho pod nosem zakrywając ręką usta. Nie mogłyśmy oderwać wzroku od szyby, to było przerażające, zdążyłyśmy tylko zobaczyć że wynoszą kogoś w worku. Pam wybuchła płaczem, próbowałam ją uspokoić ale nie dawałam rady. Ludzie w autobusie tylko dziwnie na nas spoglądali. Parę osób również zauważyło tragedię za szybą. Kilka łez spłynęło mi po policzku. Niestety przewidywałyśmy najgorsze.  
 *     *     *

Wróciłam do domu sama, jak najszybciej wrzuciłam torbę na łóżko w moim pokoju i wybiegłam z domu w stronę lokum J'a. Przybiegłam na miejsce, niestety ambulans zdążył odjechać, na miejscu zobaczyłam Willa i Erica razem z tłumem sąsiadów oraz kilku osobową bandą nastolatków pogrążonych w tragedii.
- Co jest ?- powiedziałam zmartwiona - Co się stało, do cholery !? - powiedziałam bardziej zdenerwowana niż kiedykolwiek.
- Jay ... - szepnął tylko Will, po czym spuścił wzrok. Zauważyłam łzy na jego policzkach. 
- Znaleźli go rodzice na podłodze, w jego pokoju, strzykawka wbita w żyłę chyba świadczy sama o sobie - powiedział Eric zrezygnowany. 
- Podobno leżał tak od wczoraj... - Eric poklepał kolegę po ramieniu i wdał się w rozmowę z jakimś chłopakiem.  
Cholera - pomyślałam - To jakaś cholerna kpina. Jakiś nieudany żart ! - ruszyłam w stronę państwa McFeth.
- Dzień dobry... - '' Cholera ! O czym ja mówię !? Syn się zaćpał a ja wyjeżdżam z głupim '' Dzień dobry'' ?! ''  - Bardzo mi przykro z powodu Jasona, może mogłabym jakoś pomóc ? - spytałam starając się powstrzymywać drżenie głosu. 
- Nie, dziękujemy ... Jeżeli coś się zmieni to damy ci znać - powiedziała zapłakana matka Jay'a. Nie pozostało mi nic jak wracać do domu. Will zaczepił mnie kiedy odchodziłam i spytał zmartwiony 
- Jak się trzymasz, Berly ? - Bez mrugnięcia okiem powiedziałam 
- Bywało lepiej, nie często umiera twój przyjaciel - chciałam dodać  '' a zarazem diler '', ale ugryzłam się w język.
- A ty ? - Spojrzałam na niego. W jego oczach można było zauważyć rozgoryczenie i żal.
- Szczerze, to ja już nie daję rady. - odwrócił wzrok w stronę domu J'a - McFeth'owie z pewnością przeżywają to bardziej niż my .
- Uwierz, w to nie wątpię - powiedziałam sarkastycznie, za mną pojawiła się Pam. - Cze... - Nie dokończyła. Stanęła jak wryta. Zakryła twarz dłońmi. Rozpłakała się. Przytuliliśmy ją. Rozkleili się wszyscy. 

*    *    * 

Wróciłam do domu w całkowicie zepsutym nastroju, miałam ochotę coś rozwalić. Przecież jeszcze wczoraj z nim rozmawiałam, jeszcze nie dawno brałam od niego towar. Do cholery, wszystko dzieje się za szybko. Pogrzeb jest po jutrze, myślałam że ten tydzień będzie lepszy. Położyłam się na łóżko, założyłam słuchawki na uszy i włączyłam mojego walkman'a. Łzy spływały mi ciurkiem po policzkach, '' Knockin on havens door '' całkowicie odpowiadały całej sytuacji. Chciałam zasnąć i odpłynąć. Nie miałam '' środków antydepresyjnych '' które dostawałam od J'a. Tęskniłam za nim. Za jego niebieskimi oczami, za jego kwadratową szczęką i jego  cholernie długimi włosami spiętymi w luźny koński ogon. Miał 20 lat, przecież był tak cholernie młody. Miał tyle przed sobą. Jebane dragi. Pamiętam że któregoś razu powiedział mi '' Nie bierz mocnych dragów, ogólnie nie bierz dragów, nie kombinuj, zabawa trwa kilka chwil, później zostaje pustka ''. Zawszę miałam gdzieś jego ćpuński bełkot, teraz wiem że powinnam go posłuchać. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi, zerwałam się z łóżka myśląc że to może rodzice Jay'a potrzebują mojej pomocy. Zbiegłam na dół po schodach i otworzyłam je w pośpiechu. W drzwiach stała Pam, smutna, zapłakana blondynka z jak zawszę pokręconymi włosami i z czerwoną szminką na ustach.
- Jest twoja matka ? - powiedziała łamiącym się głosem. Moja matka była lekarstwem na wszystko. Zawsze kiedy coś się działo mogłyśmy z nią pogadać, zawszę znajdowałyśmy razem wyjście z najcięższej sytuacji. 
- Nie, nie ma jej... - powiedziałam wpuszczając ją do środka - Ma nocną zmianę. - Poszłyśmy do mojego pokoju, panował tam pół mrok, jedynie świeczki porozstawiane po kontach dawały światło. Rozłożyłyśmy się na łóżku, Pam przyniosła skręty.Wspominałyśmy, paliłyśmy trawę, słuchałyśmy '' nothing else matters ''. Nic innego się nie liczyło - tylko wspomnienia. Kolejna noc za nami. 

*     *    * 
Pam została u mnie na noc, wstałyśmy rano, zjadłyśmy tosty i oglądałyśmy z moim ojcem filmy o nowoczesnych czasach przyszłości - o telewizorach 3d o telefonach komórkowych ważących mniej nić pół kilo i innych bzdurach. Po południu ubrałam moją małą czarną, glany i czarną kurtę z ćwiekami - wyglądałam jak Depech'a. Poszłyśmy do Pam, ona ubrała czarne spodnie i koszulkę z logiem Metallici - ulubiony zespół J'a. Obie miałyśmy założone czarne lenonki.  Poszłyśmy na pogrzeb. Było dużo ludzi, od maluchów do staruszków o lasce. Na pogrzebie ludzie śpiewali pod nosem '' Knockin on havens door ''. Pochowali go. Po ceremonii poszłyśmy utopić smutki w rozmaitych trunkach razem z Ericiem i Willem oraz ich znajomymi. Poznałam wielu fantastycznych ludzi, wiem że to brzmi absurdalnie ale dzięki J'owi poznałam na prawdę przecudownych ludzi. 
Na drugi dzień na grobie roiło się od skrętów i zniczy.  Kwiaty różnego rodzaju przystrajały płytę pomnikową na której wygrawerowane było : 
'' Jason Mark McFeth 
16. 06. 1966 - 18. 07. 1986 
Na zawsze w naszych sercach '' 





1 - " Hej Jay, masz ten towar ? "

'' Tak ! W końcu ! Jestem, kurwa, zajebistą szczęściarą '' - taka była moja reakcja, kiedy po powrocie ze szkoły zobaczyłam na łóżku kopertę, wiedziałam co znajduję się w środku, mimo tego jej nie otworzyłam i tylko z niemalże umiłowaniem odłożyłam ją pod poduszkę i skreśliłam pierwszy dzień w kalendarzu. Dokładnie za 2 tygodnie będę najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, w kopercie znajdowała się wejściówka z kulisy oraz bilet na koncert Gunsów. Oh yeah, już to widzę - Genialny głos axla i jego ruchy sceniczne, Izzy i jego gitara, Steven - najlepszy perkusista pod słońcem oraz Duff, stary dobry basista który wymiatał i on... mój idealny długowłosy brunet, mój bóg gitary który władał melodią - Slash. Tylko pomyślcie, 14 dni i zobaczę go, usłyszę jego zaraźliwy śmiech, oraz co najlepsze - będę mogła z nim porozmawiać. Była 16 : 15, miałam mniej więcej 20 minut żeby wziąć szybki prysznic i ubrać się na wypad na miasto ze znajomymi. W sumie wyrobiłam się szybko, miałam jeszcze 10 minut, złapałam obszytą naszywkami torbę i w pośpiechu wybiegłam z domu ruszając w stronę domu mojej przyjaciółki, zahaczając przy okazji o dom Jay'a. zapukałam do drzwi jego domu, otworzył mi w mgnieniu oka.
- Hej Jack, masz towar ? - spojrzałam na niego pytająco po czym weszłam do jego domu. Salon cały był zawalony puszkami po piwie i butelkami po jakimś świństwie. Rozejrzałam się dookoła kiedy Jay poszedł na górę po moje 4 paczki papierosów oraz  zioło , zwędziłam mu nie otwartą jeszcze butelkę Jacka Danielsa, '' nie zorientuję się, z pewnością '' pomyślałam patrząc na inne butelki z trunkiem, właśnie chciałam złapać za butelkę wódki kiedy J wszedł z zamówieniem, opakowanym w papierową torbę.
 - Wszystko ? - zajrzałam do środka upewniając się że o niczym nie zapomniał. Tak, zgadzało się wszystko. 
- Forsa - powiedział J wyciągając rękę w żebrzącym geście 
- Nie przećpaj jej - wręczyłam mu 50cio dolarówkę po czym wyszłam w dalszą drogę ruszając do domu Pameli. Weszłam bez pukania i udałam się do jej pokoju 
- Czołem suko - powiedziałam '' pieszczotliwie '' po czym wręczyłam jej paczkę malboro. 
- Witam cię Ciule - odgryzła się tak samo, chowając paczkę do kieszeni obcisłych skórzanych spodni. Usiadłam na jej łóżku. Wyciągnęłam bibułkę i zaczęłam skręcać blanty, spojrzałam na nią ukradkiem. 
- To te ? - zwróciłam uwagę na jej nowe skórzane spodnie. 
- Mhhm... trochę kosztowały ale wyglądam w nich zajebiście - powiedziała oglądając się w lustrze i poprawiając usta czerwoną szminką. Po chwili było słychać dzwonek do drzwi 
-  Właź !  - ryknęła Prela z drzwi swojego pokoju które wychodziły na drzwi wyjściowe.
- Czołem gówniary - odezwała się osoba o niesamowicie przepitym głosie, zastanawiałam się kto to taki, po chwili owa osoba pojawiła się w drzwiach pokoju Pam 
- Nooo wyglądasz jak wąż z nadwagą - powiedział starszy brat Pameli , Anthony. Wybuchnęłam śmiechem i razem z nim rechotałam przez dłuższy czas -
 Dobra, dobra, bardzo zabawne Berly, rusz dupę bo mammy minutę - powiedziała poirytowana.
- Doobra, spokojnie, już kończę - skręciłam ostatniego blanta i schowałam go do torby, Pam zdążyła już wyjść przed dom. Ruszyłam w stronę drzwi kiedy nagle Tony mnie zatrzymał łapiąc za ramię.
- Lepiej na siebie uważajcie, za niedługo zrobi się ciemno, a ona wygląda jak latawica - warknęłam coś do niego w złości i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Po paru chwilach znalazłyśmy się pod klubem Yellow Miusicman. Will i Eric czekali na nas zniecierpliwieni rechocząc pod nosem i najwyraźniej dobrze się bawiąc 
- No, nareszcie. Ileż można czekać ? - powiedział Will z teatralną urazą, po chwili Eric spojrzał na zegarek i dodał.
 - Mamy 20 minut do występu '' Rosemary must die ''. Co robimy ? - zwrócił się do nas. Ja i Pams spojrzałyśmy po sobie po czym  sięgnęłam do torby wyciągając zapalniczkę z podobizną Slasha oraz 4 skręty, dla każdego po jednym, odpaliłam swojego po czym zapalniczka poszła w ruch. Mieliśmy teraz cztery dymiące skręty. Ani się nie obejrzeliśmy a zespół zaczął grać, nie wiem czy to zasługa zioła ale grali genialnie, wszystko było takie zajebiste. 
Obudziłam się na drugi dzień w swoim łóżku, nie zauważyłam nawet kiedy ten fantastyczny wieczór przeszedł do historii. Obok mnie smacznie spała Pamela w rozmazanym makijażu i rozczochranych włosach, zaśmiałam się cicho pod nosem po czym spojrzałam na zegarek, było w pół do dwunastej. Przeciągnęłam się i ruszyłam do łazienki, przechodząc obok kalendarza odhaczyłam kolejny dzień i uśmiechnęłam się tryumfalnie. Kolejny piękny piątkowy wieczór za mną, jeszcze tylko 13 dni i będę czuć się jakbym pukała do bram raju.