* * *
Szumiały drzewa, słońce rzucało ciepłe promienie, ta błogość, istna sielanka.
Było koło dwunastej kiedy wracałyśmy z Pamelą do domu z centrum miasta, przejeżdżaliśmy akurat koło domu Jay'a. Spojrzałam za okno autobusu i przeraziłam się na widok radiowozów i karetki. Ojciec J'a krążył w kółko zdenerwowany, jego matka szlochała.
- Ej ! Pam! - szturchnęłam koleżankę - Spójrz , coś jest nie tak - powiedziałam marszcząc brwi.
- Cholera - powiedziała cicho pod nosem zakrywając ręką usta. Nie mogłyśmy oderwać wzroku od szyby, to było przerażające, zdążyłyśmy tylko zobaczyć że wynoszą kogoś w worku. Pam wybuchła płaczem, próbowałam ją uspokoić ale nie dawałam rady. Ludzie w autobusie tylko dziwnie na nas spoglądali. Parę osób również zauważyło tragedię za szybą. Kilka łez spłynęło mi po policzku. Niestety przewidywałyśmy najgorsze.
* * *
Wróciłam do domu sama, jak najszybciej wrzuciłam torbę na łóżko w moim pokoju i wybiegłam z domu w stronę lokum J'a. Przybiegłam na miejsce, niestety ambulans zdążył odjechać, na miejscu zobaczyłam Willa i Erica razem z tłumem sąsiadów oraz kilku osobową bandą nastolatków pogrążonych w tragedii.
- Co jest ?- powiedziałam zmartwiona - Co się stało, do cholery !? - powiedziałam bardziej zdenerwowana niż kiedykolwiek.
- Jay ... - szepnął tylko Will, po czym spuścił wzrok. Zauważyłam łzy na jego policzkach.
- Znaleźli go rodzice na podłodze, w jego pokoju, strzykawka wbita w żyłę chyba świadczy sama o sobie - powiedział Eric zrezygnowany.
- Podobno leżał tak od wczoraj... - Eric poklepał kolegę po ramieniu i wdał się w rozmowę z jakimś chłopakiem.
Cholera - pomyślałam - To jakaś cholerna kpina. Jakiś nieudany żart ! - ruszyłam w stronę państwa McFeth.
- Dzień dobry... - '' Cholera ! O czym ja mówię !? Syn się zaćpał a ja wyjeżdżam z głupim '' Dzień dobry'' ?! '' - Bardzo mi przykro z powodu Jasona, może mogłabym jakoś pomóc ? - spytałam starając się powstrzymywać drżenie głosu.
- Nie, dziękujemy ... Jeżeli coś się zmieni to damy ci znać - powiedziała zapłakana matka Jay'a. Nie pozostało mi nic jak wracać do domu. Will zaczepił mnie kiedy odchodziłam i spytał zmartwiony
- Jak się trzymasz, Berly ? - Bez mrugnięcia okiem powiedziałam
- Bywało lepiej, nie często umiera twój przyjaciel - chciałam dodać '' a zarazem diler '', ale ugryzłam się w język.
- A ty ? - Spojrzałam na niego. W jego oczach można było zauważyć rozgoryczenie i żal.
- Szczerze, to ja już nie daję rady. - odwrócił wzrok w stronę domu J'a - McFeth'owie z pewnością przeżywają to bardziej niż my .
- Uwierz, w to nie wątpię - powiedziałam sarkastycznie, za mną pojawiła się Pam. - Cze... - Nie dokończyła. Stanęła jak wryta. Zakryła twarz dłońmi. Rozpłakała się. Przytuliliśmy ją. Rozkleili się wszyscy.
* * *
Wróciłam do domu w całkowicie zepsutym nastroju, miałam ochotę coś rozwalić. Przecież jeszcze wczoraj z nim rozmawiałam, jeszcze nie dawno brałam od niego towar. Do cholery, wszystko dzieje się za szybko. Pogrzeb jest po jutrze, myślałam że ten tydzień będzie lepszy. Położyłam się na łóżko, założyłam słuchawki na uszy i włączyłam mojego walkman'a. Łzy spływały mi ciurkiem po policzkach, '' Knockin on havens door '' całkowicie odpowiadały całej sytuacji. Chciałam zasnąć i odpłynąć. Nie miałam '' środków antydepresyjnych '' które dostawałam od J'a. Tęskniłam za nim. Za jego niebieskimi oczami, za jego kwadratową szczęką i jego cholernie długimi włosami spiętymi w luźny koński ogon. Miał 20 lat, przecież był tak cholernie młody. Miał tyle przed sobą. Jebane dragi. Pamiętam że któregoś razu powiedział mi '' Nie bierz mocnych dragów, ogólnie nie bierz dragów, nie kombinuj, zabawa trwa kilka chwil, później zostaje pustka ''. Zawszę miałam gdzieś jego ćpuński bełkot, teraz wiem że powinnam go posłuchać. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi, zerwałam się z łóżka myśląc że to może rodzice Jay'a potrzebują mojej pomocy. Zbiegłam na dół po schodach i otworzyłam je w pośpiechu. W drzwiach stała Pam, smutna, zapłakana blondynka z jak zawszę pokręconymi włosami i z czerwoną szminką na ustach.
- Jest twoja matka ? - powiedziała łamiącym się głosem. Moja matka była lekarstwem na wszystko. Zawsze kiedy coś się działo mogłyśmy z nią pogadać, zawszę znajdowałyśmy razem wyjście z najcięższej sytuacji.
- Nie, nie ma jej... - powiedziałam wpuszczając ją do środka - Ma nocną zmianę. - Poszłyśmy do mojego pokoju, panował tam pół mrok, jedynie świeczki porozstawiane po kontach dawały światło. Rozłożyłyśmy się na łóżku, Pam przyniosła skręty.Wspominałyśmy, paliłyśmy trawę, słuchałyśmy '' nothing else matters ''. Nic innego się nie liczyło - tylko wspomnienia. Kolejna noc za nami.
* * *
Pam została u mnie na noc, wstałyśmy rano, zjadłyśmy tosty i oglądałyśmy z moim ojcem filmy o nowoczesnych czasach przyszłości - o telewizorach 3d o telefonach komórkowych ważących mniej nić pół kilo i innych bzdurach. Po południu ubrałam moją małą czarną, glany i czarną kurtę z ćwiekami - wyglądałam jak Depech'a. Poszłyśmy do Pam, ona ubrała czarne spodnie i koszulkę z logiem Metallici - ulubiony zespół J'a. Obie miałyśmy założone czarne lenonki. Poszłyśmy na pogrzeb. Było dużo ludzi, od maluchów do staruszków o lasce. Na pogrzebie ludzie śpiewali pod nosem '' Knockin on havens door ''. Pochowali go. Po ceremonii poszłyśmy utopić smutki w rozmaitych trunkach razem z Ericiem i Willem oraz ich znajomymi. Poznałam wielu fantastycznych ludzi, wiem że to brzmi absurdalnie ale dzięki J'owi poznałam na prawdę przecudownych ludzi.
Na drugi dzień na grobie roiło się od skrętów i zniczy. Kwiaty różnego rodzaju przystrajały płytę pomnikową na której wygrawerowane było :
'' Jason Mark McFeth
16. 06. 1966 - 18. 07. 1986
Na zawsze w naszych sercach ''
wzruszyłam się.
OdpowiedzUsuńczekam na więcej ; * <3